-Steven?-wyszeptałam. Co robił tutaj były chłopak mojego taty. Mojego nieżyjącego taty. Dlaczego mnie więził?-Dlaczego mi to robisz?-zapytałam. Dopiero teraz zauważyłam kilku ludzi stojących za wejściem. Kim oni są?
-Witaj Caroline.-odpowiedział stojący przede mną mężczyzna.-Wiesz, jesteśmy tutaj, ponieważ każdy z nas stracił kogoś bliskiego. W niezwykłych okolicznościach. Tajemnicze morderstwa, niewyjaśnione zaginięcia, nagłe śmierci zdrowych ludzi. Tak jak twojego ojca. Pamiętasz go jeszcze? Czy wampiry nie wspominają zmarłych?-powiedział Steven, a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Skąd o nas wiedział?
-Steven, nie rozumiem. Czego ode mnie chcesz?-krzyknęłam mu w twarz. Stał teraz pochylony nade mną, w prawej ręce trzymając drewniany kołek.
-To przez ciebie zginął Bill. Zabiłaś go. A teraz ja zabiję ciebie.-wyszeptał mi wprost do ucha i zaśmiał się. Zamknęłam oczy. Wiedziałam co się stanie. Zginę. Mając zaledwie 18 lat, umrę.
Zacisnęłam mocniej powieki i czekałam na cios.
Siedziałem przy małym kuchennym stole w domu czarownicy Bonnie. Odprawiała jakieś zaklęcie lokalizujące, abyśmy mogli znaleźć Caroline. Jeżeli coś jej się stanie, wyrżnę pół tego przeklętego miasteczka.
- Collocare eam per sanguinem. Narra si fuit vivus. Me eo deducet!-mówiła Bonnie. Ile to może trwać, myślałem. Ale po chwili Bonnie podniosła wzrok i powiedziała:
-Znalazłam ją. Jest w lochach, jakieś 3 km stąd.
-Jedziemy.-odpowiedziałem. Na miejsce dojechaliśmy bardzo szybko. Kazałem dziewczynie zostać, a sam ruszyłem w stronę lochów. Słyszałem głosy. -Ludzie.-szepnąłem sam do siebie. Po co, do jasnej cholery, jacyś ludzie mieliby porywać Caroline? Zszedłem na sam dół i ich zobaczyłem. Ok 6 mężczyzn stało przed wejściem do pomieszczenia, ale jeszcze jeden był w środku. Z Caroline. Wytężyłem słuch.
-To twoja wina, Caroline. On nie żyje przez ciebie.-mówił jakiś mężczyzna.-I dlatego zginiesz.
W tym momencie jakiś facet mnie zauważył.
-Co ty tu robisz? Brać go.-krzyknął. Lecz zanim ktokolwiek się ruszył z miejsca, moje oczy zrobiły się bursztynowo-złote, pod powiekami uwydatniły się żyły, wydłużyły się kły.
-Przyszedłem z wizytą.-odpowiedziałem i rzuciłem się na pierwszego z brzegu mężczyznę. Wszystko działo się w tak szybkim tempie, że po sekundzie trzymałem jego głowę. Tylko głowę. Reszta ciała opadła bezwiednie na ziemię. Pozostali zaczęli krzyczeć, a ja podszedłem do następnego. Nie wypije z niego krwi, pomyślałem. Na pewno pije werbenę. Postanowiłem więc wyrwać mu serce. Pozostała czwórka została rozerwana na kawałki. Byłem cały we krwi. Byłem wściekły, naćpany nienawiścią, za to, że ktoś śmiał skrzywdzić Caroline. Facet, który groził dziewczynie siedział teraz skulony w kącie, trząsł się. Wszedłem powoli do pomieszczenia i natknąłem się na wzrok Caroline. Była przerażona. I nie wiedziałem, czy to z powodu mojego zachowania, czy tego, że była torturowana.
-Za chwilkę cię uwolnię.-wyszeptałem. Kiwnęła mi lekko głową, domyślałem się, że nie ma nawet siły odpowiedzieć. Podszedłem do mężczyzny w kącie.
-Proszę nie zabijaj mnie. Ja, ja na prawdę nie chciałem. Proszę...-łkał mężczyzna. Jednym zwinnym ruchem postawiłem go na nogi.-Ona zabiła bliską mi osobę. Należy jej się to.-mówił.
-Na prawdę jestem wzruszony, ale wiesz, nie jestem człowiekiem od bardzo, bardzo dawna.-odpowiedziałem. Uśmiechnąłem się lekko, wiedząc, że to spotęguje przerażenie mężczyzny.-I nie przejmuję się twoim nędznym życiem. Natomiast jej-powiedziałem, wskazując głową na Caroline-akurat tak.-po czym wyrwałem mu serce z piersi. Puściłem go, a on z hukiem upadł na ziemię.
Podszedłem do Caroline i odwiązałem sznury. Była już na wpół nieprzytomna. Sznury cholernie paliły, musiały być nasączone werbeną. Następnie wyjąłem drewniane kolce z jej ramion i kiedy już chciałem wziąć ją na ręce, wyszeptała mi do ucha:
-Potrzebuje krwi...
Niewiele myśląc ugryzłem swój nadgarstek i podsunąłem go Caroline. Przytrzymałem jej głowę, aby upewnić się, że zacznie pić. Jeszcze nigdy, w ciągu 1000 lat mojego wampirzego życia, nie dzieliłem się dobrowolnie z nikim krwią. Kilka razy już uleczyłem wampira, który został ukąszony przez wilkołaka. Włączając Caroline, ale to coś innego. Dopiero po chwili dziewczyna złapała moją rękę i wbiła się zębami w mój nadgarstek. Zaczęła pić, a ja aż westchnąłem. To było coś, czego nigdy nie czułem. Jak ekstaza. Trochę jak picie ludzkiej krwi, ale to jest jeszcze lepsze. Mocniejsze, bardziej wyraziste. Czułem, jakby Caroline w tej chwili była moja, tylko moja. Coś niesamowicie intymnego.
Po chwili Caroline oderwała się od mojej ręki. Mimo tego, że napiła się krwi wciąż była blada. Ale wiedziała, że więcej nie może wypić.
Wziąłem ją na ręce, i w wampirzym tempie znaleźliśmy się przy samochodzie. Bonnie natychmiast z niego wybiegła i otworzyła mi drzwi. Położyłem dziewczynę na tylnym siedzeniu, po czym razem z Bonnie zajęliśmy miejsca z przodu. Byłem cały we krwi, ale wiedziałem, że Bonnie boi się zapytać co się stało. Odwróciła się do Caroline i pocieszała ją. Chciała pojechać z nią do domu, ale stwierdziłem, że w niczym jej nie pomoże.
-Ona musi odpocząć, napić się krwi.-powiedziałem.
-Dobrze.-odpowiedziała.-Caroline, trzymaj się. Przyjdę do ciebie jutro, ok?-zwróciła się do dziewczyny.-Dzięki.-szepnęła, tym razem do mnie i wysiadła z samochodu. Ruszyłem dalej. Kiedy zajechałem pod dom Caroline, zauważyłem samochód jej mamy.
-Kochana, hej. Twoja mama jest w domu. Na pewno chcesz pokazać się jej w takim stanie?-zapytałem. Widziałem, że dziewczyna nie wie co powiedzieć.-Zabiorę cię do siebie i wcześnie rano odwiozę do domu, zgoda?
-Tak. Dziękuje.-odpowiedziała słabym głosem Caroline. Ruszyłem. Kiedy dojechałem pod mój dom, dziewczyna zasnęła. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni na górę. Położyłem ją na łóżku i chwilę jej się przyglądałem. Była taka piękna. Wiedziałem, że nie będę w stanie sobie odpuścić, nawet po tym wszystkim czego się dowiedziałem. Od bardzo wielu lat, znów mi na kimś zależy.
Obudziłam się z potwornym bólem ramion i głowy. Nie mogłam przypomnieć sobie, co się stało. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Była to ogromna sypialnia, z wielkim oknami wychodzącymi na pobliskie jezioro. W pokoju było dosyć ciemno, ale z tego co mogłam się domyślić, należał do Klausa. Bo kto inny trzyma tyle pięknych dzieł sztuki w sypialni?
Dopiero zaczęło do mnie docierać co się wydarzyło. Zostałam porwana, przez Stevena i więziona. Chciał mnie zabić, ale Klaus uratował mi życie. Ciekawe skąd wiedział, gdzie jestem, pomyślałam. Ale po chwili przypomniało mi się, że była tam też Bonnie, więc pewnie to ona mu powiedziała.
-Przywiózł mnie do siebie i zaopiekował się mną.-wyszeptałam do siebie. Jak mogłam wciąż udawać, jak mogłam wmawiać sobie, że nic takiego do niego nie czuję? Jak mogłam odwracać jego uwagę, gdy moi przyjaciele knuli za jego plecami? Westchnęłam.
Postanowiłam poszukać Klausa i mu podziękować za ratunek. Ale, gdy tylko usiadłam na łóżku zakręciło mi się w głowie. I dopiero zobaczyłam, że mam na sobie nie swoje ciuchy. A to znaczyło jedynie, że Klaus musiał mnie najpierw rozebrać! Widział mnie nagą, kiedy spałam. Już zastanawiałam się nad słowami, których użyję, żeby go wyzwać, kiedy nagle wszedł do pokoju. Pamiętałam, jak wczoraj był cały we krwi, a dzisiaj wyglądał tak czysto, świeżo, pociągająco. Uśmiechnął się i podszedł do łóżka. Usiadł na jego brzegu i nic nie mówiąc podał mi woreczek z krwią.
-Klaus...-zaczęłam, ale od razu mi przerwał.
-Potem mi powiesz, najpierw pij.-odpowiedział. Pokiwałam głową na zgodę, i zaczęłam pić. Czułam jak krew spływa mi po gardle, jakby to była energia w płynie. Od razu poczułam się lepiej. Kiedy skończyłam, położyłam woreczek na szafce przy biurku i przysunęłam się do Klausa.
-Dziękuje.-powiedziałam cicho i delikatnie złapałam jego dłoń.-Za wszystko co dla mnie zrobiłeś. Bardzo dziękuje.-szepnęłam, ale mężczyzna nie patrzył na mnie. Wzrok utkwiony miał w mojej dłoni, gładzącej jego.-Klaus.-wyszeptałam. Chciałam by na mnie spojrzał. Chciałam, by wiedział co czuje.
Podniósł wzrok na chwilę, w jego oczach malował się ból, złość, rezygnacja. Nie wiedziałam co myśleć, i instynktownie zaczęłam się do niego przysuwać. Stykaliśmy się kolanami, a nasze głowy dzieliły centymetry. Klaus, miał znów spuszczoną głowę i patrzył na nasze dłonie. Oparłam się czołem, o jego czoło i cicho westchnęłam. Poczułam jak drgnął, ale nic nie zrobił.
-Klaus, proszę.-powiedziałam, tym razem głośniej. Podniósł głowę, i teraz prawie dotykaliśmy się ustami. Spojrzałam mu pytająco w oczy i czekałam na odpowiedź.
Mam nadzieję, że może być.:) Ten rozdział postanowiłam podzielić na dwie części(lub więcej), bo w tym momencie nie można przerwać.
Czekam na komentarze :)
xoxo